poniedziałek, 11 marca 2013

Ciasto biszkoptowe z kremem malinowym

W sobotę myślałam, że już nie dam rady zrobić ciasta, ale wykrzesałam z siebie resztki energii. Największy problem był ze zdecydowaniem się na jakiś konkretny przepis. Kruche? Nie, bo nie mam świeżych owoców, ani żadnych innych ciekawych dodatków. Babka? Jakoś mnie nie satysfakcjonowała. No to co? Padło na czekoladowy biszkopt z kremem. A, że nie chciałam zwykłego waniliowego kremu, wymieszałam go z sokiem malinowym i kawałkami malin (mniam, mniam, domowe wyroby).
I stwierdzam, że to był błąd. Czemu? Bo zaraz sama zjem całą blachę. Ok, może nie całą, ale moją misję 'fit na wiosnę' szlag przez to tak czy siak trafi. Dlatego chyba wdrożę w życie dokarmianie znajomych... Zawsze to mniej kalorii dla mnie:)
Jak mogliście zauważyć, dołączyłam się do kilku akcji, toteż spodziewajcie się w tym tygodniu przepisów na sałatki, naleśniki, a jutro chyba jakieś wymyślne kanapki wrzucę... Taki jest plan. Zobaczymy czy dam radę go zrealizować. Trzymajcie kciuki!


Przepis

Biszkopt - 6 jajek,
- 3/4 szklanki mąki tortowej,
- 3/4 szklanki mąki ziemniaczanej,
- 3/4 szklanki cukru pudru,
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia,
- czubata łyżka kakao,
- szczypta soli do białek.


Oddzielamy białka od żółtek, a następnie ubijamy je ze szczyptą soli na sztywną pianę. Pod koniec ubijania dodajemy cukier puder i żółtka. Przesianą mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia i miksujemy z resztą składników. Na koniec dodajemy kakao.

Masę wylewamy do tortownicy (mnie się nie chciało bawić z tortownicami, wylałam do blaszki, przez co troszkę niskie ciasto wyszło; jeśli wam to przeszkadza, zwiększcie proporcje, ale myślę, że taka wysokość niczemu nie szkodzi, bo krem je mocno podnosi) nasmarowanej tłuszczem i wysypanej mąką krupczatką (albo bułką tartą). Pieczemy w temperaturze 160 stopni (przez pierwsze 15 minut), a późnie zwiększamy do 180 i pieczemy następne 10 minut. Wyciągamy z piekarnika i czekamy aż przestygnie, żeby móc wydostać je z blaszki i przekroić na pół (do tej pory się zastanawiam jak mi się to udało...).


Krem

- dwa opakowania budyniu bez cukru,
- 2 szklanki mleka,
- pół szklanki cukru pudru,
- kostka margaryny (Tortowa z Biedronki - polecam, świetnie z niej wychodzi, a znacznie tańsza od Kasi).


3/4 szklanki mleka odlewamy do kubka/miseczki/czegokolwiek i mieszamy z budyniem aż nie będzie żadnych grudek. Resztę mleka podgrzewamy, a kiedy zacznie się gotować, zmniejszamy gaz i wlewamy rozpuszczony budyń. Mocno i szybko mieszamy, żeby nie zrobiły się żadne kluchy, bo wtedy robią się grudki w kremie. Odstawiamy budyń do ostygnięcia.

Ucieramy margarynę z cukrem pudrem na białą masę i dodajemy stopniowo budyń (zawsze jestem bliska nerwicy przy robieniu kremów, także, w razie czego - bądźcie cierpliwi, opłaca się).
Kiedy już przejdziemy przez mękę kręcenia kremu (jest on puszysty, fajny, smaczny - jeśli wydaje Wam się mało słodki, dodajcie cukru pudru), dwie łyżki zużywamy na posmarowanie wierzchu, a do reszty dolewamy soku malinowego (w moim przypadku poszedł cały ten najmniejszy rozmiarowo słoiczek domowego soku z kawałkami owoców, bez owoców też może być) i mieszamy energicznie.
Wykładamy na dolną część ciasta i przykrywamy drugim kawałkiem. Mnie świerzbiły ręce, więc wierzch polałam jeszcze sokiem malinowym, bo chciałam sprawdzić czy kolor będzie mocniejszy ale nie musicie tego robić. Starcie czekolady na górę jest jednak konieczne, idealnie dopełnia smaku (niestety zapomniałam zrobić zdjęcie...).


Nie jest to jakieś ambitne ciasto, ale dawno takiego nie jadłam, więc aktualnie jest jak znalazł!

Smacznego!

2 komentarze: